Piotr Kletowski
("Projektor" - 4/2016)
Dziś chciałbym „pojechać” nieco
naukowo, ale bynajmniej nie tylko „naukowo”, lecz także „naukowo-filmowo”.
Miałem niedawno przyjemność głosić wykład na forum Polskiej Akademii Umiejętności
w Krakowie, gdzie zaproszono mnie – jako filmoznawcę – do podzielenia się
refleksami na temat „antropologii audiowizualnej”.
„Antropologia audiowizualna” to
jeszcze nieokrzepnięta dziedzina nauki, która za punkt wyjścia, do badania
człowieka i tworzonej przez niego kultury, wybiera obraz i dźwięk, albo – jak
ma to miejsce w przypadku filmu – obraz i dźwięk razem. Wcześniej antropologia
kulturowa (bo jest jeszcze antropologia fizyczna, badająca biologiczne
uwarunkowania człowieka i społeczeństwa – i z nią związane przemiany
cywilizacyjne), zajmowała się tradycyjnymi artefaktami kulturowymi, jednak
traktując obraz (przede wszystkim malarski, później fotograficzny) jako jeden z
wielu elementów tworzonej przez człowieka kulturowej układanki (preferując nawet
słowo mówione, czy pisane, nad obraz). Jednak w XX wieku, wieku kina,
telewizji, Internetu (w ubiegłym stuleciu jeszcze raczkującego, dziś będącego
najpotężniejszym medium kulturowym) audiowizualny obraz stał się medium
uprzywilejowanym. Najważniejszym chciałoby się powiedzieć, poprzez które
współczesny homo sapiens komunikuje się z innymi, funkcjonuje w rzeczywistości
(która nawiasem mówiąc jest również w dużym stopniu zmassmedializowana),
wreszcie tworzy rzeczywistość (będącą często audiowizualną wersją
rzeczywistości realnej).
Dlatego też antropologia zajmująca
się obrazem audiowizualnym, ale i filmoznawstwo inspirujące się właśnie
antropologią, staje się dziś również podstawowym medium poznawczym
rozczytującym kulturową kondycję współczesnego człowieka. Warto wiedzieć, że
kiedy na świecie i w Polsce, w latach 50 i 60. rodziło się filmoznawstwo (a
więc refleksja nad filmem rzucona na niwę akademickich rozważań), nazywane
niegdyś filmologią – inspirowało się właśnie myślą antropologiczną. Profesor Aleksander
Jackiewicz – nestor polskiego filmoznawstwa – czerpiąc z myśli francuskich
antropologów – strukturalistów (na czele z wielkim Claudem Levi-Straussem),
nawiązując dialog ze swym francuskim kolegą-filmologiem Edgarem Morinem –
rozpatrywał właśnie kino (a później i telewizję) jako współczesną „sztukę
plemienną”: medium, poprzez które najpełniej człowiek wypowiada swoje
aspiracje, troski, bolączki i radości – słowem swą egzystencjalną aktywność. A
dzięki artystycznemu przetworzeniu owa „egzystencja” stawała się z czasem
pełnoprawnym tekstem kultury.
Słowem-kluczem dla zrozumienia tej
nowej-starej sztuki, stało się dla filmoznawców inspirujących się antropologią,
ale i dla antropologów inspirujących się kinem, termin „mit”. Za
Levi-Straussem, który odkrył, że u zarania każdej kultury są archetypiczne
opowieści, które opisując jakieś przełomowe dla danej społeczności momenty,
stały się tzw. „mitami założycielskimi”, Morin, a za nim Jackiewicz rozpoznali
te narracje w kinie. Według badaczy, owe „mity założycielskie” występują (albo
powinny występować) – w mniejszym lub większym natężeniu – w każdej kulturowej
narracji tworzonej, tak wczoraj, jak i dziś, w obrębie wspólnoty. Bo to właśnie
świadczy o jej tożsamości, tradycji i kulturowej mocy. Dla kultury zachodniego
kręgu takimi „mitami założycielskimi” są mit Edypa (jako najważniejsza narracja
świata przedhistorycznego) i historia Chrystusa (jako „mit założycielski”
świata nowożytnego). Levi-Strauss połączył nawet oba mity, uważając, że zarówno
mit Edypa jak i mit Chrystusa mówią właściwie o tym samym – o poświęceniu
jednostki dla społeczności. Zaś mit Chrystusa dodał do mitu Edypa wymiar
transcendentny, boski.
Emanacją „mitów założycielskich” są
najważniejsze narracje w kulturze zachodniej, także te filmowe, audiowizualne.
Właściwie można opisać 46 najważniejszych historii – toposów, które są
przetworzeniem „mitów założycielskich” (i zrobił to amerykański antropolog
profesor Joseph Campbell – guru George’a Lucasa, inspirującego się pracami
autora „Potęgi mitu”, przy tworzeniu „Gwiezdnych wojen”), a które właściwie
wyczerpują rezerwuar podstawowych narracji w kulturze światowej (a zwłaszcza
zachodniej). Dopóki „mity założycielskie” będą obecne (w mniej, czy bardziej
przetworzony sposób), kultura oparta na nich będzie wartościowa, spajająca
wspólnotę, nadająca sens działaniom tak jednostki, jak i całego społeczeństwa.
Paradoksem współczesności (co odkrywa
filmoznawstwo inspirujące się antropologią i vice-versa) jest to, że
współcześnie jedynie w kinie anglosaskiego kręgu kulturowego (a zwłaszcza, o
ironio!) w kinie hollywoodzkim, gatunkowym, opartym często na powtarzalności i
przewidywalności (i to często tym realizowanym w celach przede wszystkim
komercyjnych) dostrzec można produkcje stanowiące emanacje „mitów założycielskich”:
w filmowych adaptacjach superbohaterskich komiksów, filmach w stylu
"Matrixa", a nawet w kinie akcji opowiadających o współczesnych
bohaterach zmagających się z przeważającymi siłami wroga. W przeciwieństwie do
kina europejskiego. Kina o walorach artystycznych, które – mimo, a może przede
wszystkim z racji swego zakorzenienia w tradycji sztuki, w imię wolności
ludzkiej ekspresji, kwestionującej imponderabilia – wyrugowało elementy mitów
założycielskich, często zastępując je elementami zaprzeczającymi im, a nawet
otwarcie je podważając (w duchu kontrkultury lat 60. i 70.). Od, swoją drogą
wspaniałych – ale przecież chwalących „piękno rozkładu” – filmów Luchino
Viscontiego, przez wymazujące podmiot z rzeczywistości obrazy Antonioniego,
przez filmowe larum nad zachodnią cywilizacją wyśpiewywane przez Pasoliniego, i
pochwałę sztuki opartej na człowieku zastępującej wiarę w Boga u Bergmana, aż
po współczesne hedoniki Almodovara – główny nurt kina zachodniego konsekwentnie
i uporczywie odwracał się od swych duchowych korzeni. A „kino transcendentne”
Bressona, Tarkowskiego, czy Olmiego, było kinem uznawanym, lecz
marginalizowanym, w duchu racjonalizacji, reifikacji, materializacji
rzeczywistości.
Takie „rozbicie” cechujące kino (i
kulturę) zachodnią, ma swoje przełożenie na sytuację współczesnego zachodniego
społeczeństwa i rzutuje na tak (wydawałoby się) odległe od kultury, a kina w
szczególności, zjawiska jak… Brexit. W czasie burzliwej i niezwykle
inspirującej dyskusji, która nastąpiła po moim wystąpieniu, okazało się, że to
nie tylko kwestie finansowe, ale właśnie zupełny brak niewypracowania wspólnej
narracji kulturowej, bądź inaczej – porzucenia – przez nakierowaną na
konsumpcyjne, hedonistyczne, (pozornie) humanistyczne wartości (pozornie, bo nie
osadzone w wartościach, których nośnikami są „założycielskie mity”) – „kulturę”
zjednoczonej UE, spowodowało, że Wielka Brytania, wciąż (wbrew pozorom)
hołdująca „starym wzorcom” odpłynęła od kontynentalnej Europy, zbliżając się
jeszcze bardziej do, zaskakująco bliskiej „starym mitom” (nawet jeśli
reprodukowanych w imię Świętego Dolara) Ameryki.
Okazuje się więc, że „antropologia
audiowizualna” – odpowiednio wykorzystana – może więc pomóc nie tylko w
zrozumieniu współczesnej przestrzeni obrazu i dźwięku – ale także, właśnie
poprzez analizę owej przestrzeni – dociec do (często gorzkiej, ale zawsze
przynoszącej ulgę) prawdy o współczesnym świecie, w którym żyjemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz