wtorek, 26 lipca 2016

Dzieje kobiecości

Piotr Kletowski
("Projektor" - 2/2015)
Naszą współczesną przestrzeń audiowizualną zdominowały erotyczne narracje, których tematem przewodnim jest ni mniej ni więcej, tylko kobieca seksualność. Nie sposób przejść obojętnie obok fenomenu grafomańskiej książki „50 twarzy Greya” E.L. James i jej zatrważająco złej adaptacji filmowej.
 
Wcześniej mieliśmy na ekranach ambitną próbę zmierzenia się z tematem kobiecego libido, dokonanego przez duńskiego reżysera Larsa von Triera pt. „Nimfomanka”, zaś w kieleckim teatrze triumfy święci sceniczna wersja powieści Stefana Żeromskiego „Dzieje grzechu”. Jeśli dodamy do tego, że równo 40 lat temu miała premierę trzecia, i jak do dzisiaj ostatnia, a przy tym najsłynniejsza adaptacja filmowa tej skandalizującej swego czasu powieści (reż. Walerian Borowczyk) – chyba najlepszy film erotyczny w dziejach polskiego kina – mamy swego rodzaju komplet estetycznych doznań, których tematem jest szał zmysłów rozpętanych w kobiecym sercu (i nie tylko sercu). Co łączy te wszystkie teksty, będące mniej lub bardziej ambitnymi emanacjami problemu, który od stuleci zaprząta umysły artystów (dodajmy zwykle męskiego rodzaju)? Problemu nieokiełznanej kobiecości, którą łączy się zwykle z samą naturą. Najpełniej, ale i w sposób najbardziej dosadny ujął problem Tomasz Mann w swej powieści „Doktor Faustus”, w scenie rozmowy głównego bohatera powieści kompozytora Adriana Leverküna z diabłem, kiedy wysłannik piekieł głosi swoją definicję kobiety, że jest to złoty pierścień na świńskim ryju. Mann sparafrazował tylko słowa padające w książce swego wielce utalentowanego poprzednika w pisarskim rzemiośle D.A.F Sade’a, „boskiego markiza”, któremu nieobce były wszelkie wynaturzenia tego świata, zawsze czczone przez pisarza jako przejaw nieśmiertelnej i niezmiennej w swej zmienności natury. W swej słynnej powieści „Justyna albo niedole cnoty” – która to powieść zdaje się legła u podstaw wszelkich tekstów eksplorujących materię kobiecej seksualności (a co za tym idzie i kobiecej duchowości, bo jak pisał Boy kiedy zaczyna się mówić o d… zwykle kończy się na dyskusji i duszy), Sade opisał losy dwóch sióstr, z których tytułowa bohaterka jest niewinną istotą rzuconą w sam środek piekła rozpusty, poniżenia i śmierci. Jej ofiarniczy los przypieczętowuje nawet Opaczność, kiedy po latach cierpień bohaterka dokonuje swego żywota trafiona piorunem. Bohaterka, niczym postać z japońskiego filmu „Kobieta – owad” Shoheia Imamury, przechodzi najgorsze próby, by wyjść z nich niepokonana i jeszcze bardziej wzmocniona wszelkimi bezeceństwami, w których brała udział.

De Sade w sposób głęboko ironiczny pokazuje, że postawa Justyny jest pełna hipokryzji, ponieważ dziewczyna – choć nie przyznaje się do tego otwarcie – czerpie rozkosz i swego rodzaju moc z seksualnych ekstrawagancji, zwykle o podłożu sadomasochistycznym. Z doświadczenia na doświadczenie wychodzi silniejsza i pewniejsza siebie, zostawiając za sobą całkowicie zagubionych, popadłych w szaleństwo, zamordowanych mężczyzn. Dopiero, kiedy doświadczy wszystkich ekstremów i wyjdzie z tego doświadczenia zwycięsko sama natura (tożsama dla Sade’a z Bogiem) wyznacza jej karę, de facto będącą jeszcze jedną „ekstazą”, którą doświadcza Justyna, tym razem ze skutkiem śmiertelnym. W swej najsłynniejszej powieści Sade mimowolnie, zbudował pomnik kobiecie, którą nawet najbardziej poniżające doświadczenia erotyczne, umacniają w jej postawie przywiązania do życia i trwania.

Wątek ten podejmie po latach Pier Paolo Pasolini, kiedy w swej słynnej adaptacji „120 dni Sodomy”, filmie „Salo” (1975), po scenie okrutnej kaźni młodych ofiar nazistowskich dygnitarzy pokaże dwóch tańczących ze sobą młodych żołnierzy, którzy rozmawiać będą o… swych dziewczynach, jakby dzięki kobietom właśnie, film nawet po najgorszej nocy śmierci i deprawacji, życie może się odrodzić. A jednak, co warte podkreślania, przywołana w tym miejscu „Justyna” Sade’a, zresztą jak i cała twórczość „boskiego markiza” wyrosła z traumatycznego przeżycia pisarza, kiedy jego nastoletnia córka została zgwałcona przez bandę oprychów. Można pokusić się o stwierdzenie, że Sade poprzez swą twórczość chciał nadać temu bezsensownemu, przerażającemu wydarzeniu jakiś nieludzki sens, upatrując w ofierze swej córki niepojęty przez człowieka, wyższy porządek, porządek natury. Kobieta jest więc ofiarą, dzięki której poświęceniu trwa życie na ziemi. A jednak, jak pokazuje Sade i jego epigoni z owej „ofiarności” czerpać może niewiasta wiele niekłamanej rozkoszy, która przyprawia o ból głowy męski ród nieogarniający zawiłości kobiecej natury. Świetnie pokazuje to Borowczyk w swej mistrzowskiej wersji „Dziejów grzechu”, kiedy Ewa (po dziś dzień imponująca w tej roli aktorskim kunsztem i niebywałą urodą Grażyna Długołęcka) w poszukiwaniu miłości swego życia Łukasza Niepołomskiego (Jerzy Zelnik), wpada w łapy bandytów, z których jeden – obieżyświat Pochroń (Roman Wilhelmi) – czyni z bohaterki swoją kochankę, de facto obniżając jej status społeczny do rangi kobiety publicznej. Dziewczyna i to, wydaje się poniżające i okrutne doświadczenie, „przekuwa” na swoją korzyść, zachowując nawet miłość do swego jedynego, prawdziwego ukochanego (o czym przekonujemy się w finale całej opowieści). Będąc w beznadziejnym zdaje się położeniu, Ewa, mimo wszystko używa życia i, niczym „kobieta-owad”, dostosowuje się do zaistniałej sytuacji.

Nowoczesną wersją Justyny, jest też Joe (Stacy Martin i Charlotte Gainsbourg) – bohaterka filmu von Triera, którego wszystkie filmy o kobietach (łączne z demonicznym odczytaniem kobiecości, jaki dał w „Antychryście”) wynikają z niezrealizowanego projektu ekranizacji „Justyny” Sade’a. Joe jest jak górskie drzewo, „alter ego” bohaterki, które odnajduje przypadkowo w czasie jednej ze swych niekończących się wędrówek: pokrzywione przez wiatr, deszcz, kamienie, ale wciąż uparcie wrastające w górzystą glebę. Jeśli dla porządku wywodu dodamy do tego bohaterkę sadomasochistycznej epopei o Greyu – brzydką, zahukaną „kurkę”, która – kosztem własnego poniżenia w czerwonym pokoju pełnym gadżetów wyjętych z lektury Sade’a – usidla, Wielkiego Pana na milionach, któremu w decydującym momencie ręka drży przed uszkodzeniem skóry na pupie swej kochanki, to mamy pełną galerię super-kobiet, dla których seksualność, była jest i będzie najskuteczniejszą bronią w walce o przetrwanie. Czy taka wizja kobiecości nie jest jednak wizją zbyt uproszczoną? W swej istocie krzywdzącą dla piękniejszej części ludzkiej populacji? Wszakże jest to wizja wyjęta z tekstów tworzonych prawie wyłącznie przez mężczyzn. A jednak, obecność w tym katalogu autorki „50 twarzy Greya” każe się zastanowić nad ewentualnymi zarzutami wobec takiego obrazu nieśmiertelnej kobiecości, dla której nawet najbardziej skrajne doświadczenie, może być jedynie wzbogacającym egzystencję i wyrywającym z nudy codzienności oderwaniem od przaśnej rzeczywistości. Czy ta sytuacja ma męską cześć populacji napawać lękiem? Odpowiedź na to pytanie zostawiam wam, szanowni czytelnicy (i widzowie) omawianych tutaj spektakli i filmów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz