Piotr Kletowski
("Projektor" - 1/2015)
Zakończony 29 listopada 2014 r. festiwal form
dokumentalnych „Nurt” był dwudziestym z kolei, a dziewiętnasty, odbywającym się
w grodzie nad Silnicą. „Nurt” to dziecko Krzysztofa Miklaszewskiego –
wybitnego, krakowskiego filmowca, dokumentalisty, ale także aktora i
niestrudzonego organizatora kulturowych eventów.
W
1995 roku Miklaszewski dokonał głośnego „rokoszu”, w czasie odbywającego się w
Krakowie Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Krótkometrażowych, który przez
ówczesne szefostwo został przemianowany na Krakowski Festiwal Filmowy,
pozbawiając możliwości prezentacji swych dzieł wybitnym polskim
dokumentalistom, takim jak Krzysztof Krauze, Wojciech Szumowski, Włodzimierz
Frąckiewicz, Jacek Grelowski, Waldemar Krawat, Ewa Borzęcka. Czy sam
Miklaszewski, który w tym czasie chciał pokazać swój dokument „Oscar, Oscar”,
odbrązawiający postać Oscara Schindlera, bohatera hollywoodzkiego filmu Stevena
Spielberga. W małym kinie „Związkowiec” odbył się pierwszy pokaz Festiwalu Form
Dokumentalnych „Nurt”, który z czasem przeniósł się w życzliwe mury Kieleckiego
Centrum Kultury, gdzie od 1996 roku rozwija swe podwoje dla niepokornych
twórców kina nie-kreacyjnego.
Mam
to szczęście, że od ponad dziesięciu lat jestem jurorem „Nurtu” i było mi dane
obserwować jego ewolucję: z imprezy, która z wolna zdobywała sobie miejsce na
festiwalowej mapie Polski, kiedy duża część nadsyłanych filmów stanowiły
telewizyjne reportaże i programy interwencyjne, po festiwal otoczony
powszechnym szacunkiem, oferujący to, co najlepsze na niwie polskiego kina
dokumentalnego. Co jednak warte podkreślenia, „Nurt”, przede wszystkim dzięki
osobowości Miklaszewskiego, nigdy nie był, i daj Boże nigdy nie będzie,
festiwalem „zastałym”. Jego formuła, kładąca nacisk przede wszystkim na ważkość
przekazu jest wciąż dynamiczna, niezasklepiona przez akademickie teorie i
kodeksy dokumentalnych purystów. Co to znaczy? Że wciąż w programie „Nurtu”, w
tym samym bloku projekcyjnym, mogą się znaleźć, tuż obok siebie, tak różne
pozycje jak: kręcony przez profesjonalistów, pełnometrażowy dokument ukazujący
przemiany zachodzące w łonie polskiego społeczeństwa u progu upadku PRL-u
(„1989”, reż. Michał Bielawski) i dokumentalna krotochwila, w żartobliwy, ale
jednocześnie niezwykle trafny sposób ukazująca istotę buntu i nonkonformizmu,
wyreżyserowana przez kompletnego debiutanta („Wrona”, reż. Przemysław Jan
Chrobak). A więc to, co czyni z „Nurtu” imprezę wyjątkową, to jej otwartość,
pojemność, nie zasklepianie się na jedną, określoną formę filmowej wypowiedzi,
jeden temat, jeden problem. Niemniej jednak, w ciągu dwudziestoletniej kariery
kieleckiego „Nurtu” wyklarowały się trzy podstawowe tematy, „problemy globalne”
najchętniej podejmowane przez parających się dokumentalną formą filmowców.
Przede wszystkim „filmy” o sztuce, najlepsze i najczęściej nagradzane przez
jurorów. Filmy takie jak, nagrodzony podczas jubileuszowej edycji, film
„Kontrapunkt” Andrzeja Papuzińskiego – poświęcony postaci znakomitego polskiego
grafika – ilustratora i plakacisty – Michała Batorego. Film tym bardziej godny
uwagi, bo stworzony jakby językiem samego artysty, techniką trójwymiarowych
kolaży, konceptualnych gier w skojarzenia i symbole. To prawda, że filmy o
ludziach sztuki są hołubione, zarówno przez jurorów, jak i publiczność, bo
wybijają się na najwyższy artystyczny poziom, ukazując uniwersalność
estetycznych i filozoficznych wzorców, podług których swe prace tworzą artyści
bardzo różnego autoramentu. To nie tylko wielcy, uznani, jak Kantor, Szajna,
Panufnik, ale także zwykli-niezwykli ludzie, którzy ze swego życia czynią
prawdziwe dzieło sztuki, jak bohater nagrodzonego podczas jednej z
wcześniejszych edycji festiwalu obrazu „Wypalony” Anny Więckowskiej – Stanisław
Farion – poliglota, absolwent wyższej uczelni, dobrowolnie pracujący przy
wypalaniu węgla, po pracy oddający się lekturze niemieckich poetów
romantycznych, ale i sam piszący wiersze.
Drugim,
bardzo ważnym nurtem w „Nurcie” są filmy rozliczeniowe, podejmujące trudne,
czasem bolesne tematy związane z mniej, lub bardziej odległą historią Polski.
Zwykle są to dzieła dotykające wydarzeń związanych z II wojną światową i czasem
PRL-u. W tym roku były to np. znakomite dokumenty o Rzezi Wołyńskiej 1943 roku
pt. Jeżeli zapomnimy o nich” Adama Sikorki oraz fabularyzowany dokument
„Polowanie na kata”, kieleckiej dziennikarki Doroty Kosierkiewicz odsłaniający
kulisy schwytania i osądzenia niemieckiego „kata Gór Świętokrzyskich” Alberta
Szustera. „Dokumenty historyczne”, pokazywane w Kielcach – mieście jak żadne
inne tragicznie doświadczonym przez historię – zawsze wzbudzały ożywione
dyskusję między twórcami, a widzami, dowodząc, że „prawda czasu” i „prawda
ekranu”, w przypadku filmu dokumentalnego jest jednością. Ostatnia grupa filmów,
z siłą prezentowanych w ramach „Nurtu” to filmy o zwykłych-niezwykłych
ludziach, zmagających się z własnym kalectwem, czy po prostu z problemami dnia
codziennego. Filmów tych jest na festiwalu najwięcej, bo i otwarta formuła
przeglądu sprzyja prezentacji dzieł, które w różnoraki sposób – raz jest to
telewizyjny program interwencyjny, innym razem dopieszczona, filmowa etiuda –
ukazują niezłomność ludzkiego ducha przełamującego opór materii życia. W tym
roku takim „Filmem o życiu” był wstrząsający obraz „Obietnica dzieciństwa”, w
reżyserii Piotra Morawskiego i Ryszarda Kaczyńskiego, kręcony na przestrzeni
dwudziestu lat, w Polsce i USA. W tym niezwykłym obrazie czworga rodzeństwa z
rozbitej rodziny, która zostaje zaadoptowane przez amerykańskie małżeństwo,
autorzy zdemontowali „amerykański mit”, istniejący w głowach ludzi, dla których
Ameryka była i jest „rajem na ziemi”. Dzieci, które przeszły piekło
okrucieństwa i bezduszności swych amerykańskich opiekunów, dziś – mimo wciąż
ponawianych wysiłków, w celu zachowania godności – reprezentują grupę
pogardliwie określaną terminem „White Trash”. Dzieło Kaczyńskiego i
Morawskiego, dokumentalisty reprezentującego szanowaną rodzinę filmowców
(autorów nagrodzonego przez jury, szokującego filmu „Czekając na sobotę”,
ukazującego moralną degrengoladę młodzieży z małych miasteczek i wsi, których
życie podporządkowane jest jedynie czekaniem na sobotnią imprezę) to
dokumentalizm najwyższe klasy, efekt pracy „cierpliwej kamery”, ujmującej
dramat pojedynczego człowieka w formie uniwersalnej metafory.
Do
takich „dokumentów o życiu” należy również znakomity, nagrodzony nagrodą główną
podczas tegorocznej edycji festiwalu film „Punkt wyjścia” Michała Szcześniaka,
zrealizowany do współpracy ze studiem „N” prowadzonym przez mistrza polskiego
kina, również kina dokumentalnego, Grzegorza Królikiewicza. Film Szcześniaka
jest zrealizowaną z maestrią relacją z warunkowego zwolnienia kobiety, która
otrzymała wysoki wyrok za zabicie swej babci. Widzimy portret bohaterki, której
wyjść z życiowych ciemności pomaga chora na kości, ale obdarzona mądrością i
przekornym optymizmem kobieta, którą więźniarka opiekuje się w ramach programu
resocjalizacyjnego. Sytuacja, jaką widzimy poprzez obiektyw kamery, to sytuacja
jakby wprost wyjęta z prozy Dostojewskiego, ze „Zbrodni i kary” najpewniej.
Morderczyni to odpowiednik Raskolnikowa, chora kobieta to na poły Sonia, na
poły śledczy Porfiry – człowiek podający człowiekowi rękę. „Punkt wyjścia” jest
więc filmem o ludzkim upadku i ludzkim podnoszeniu się z niego, dzięki pomocy
drugiego.
Oglądając
taki film, jak dzieło Szcześniaka, podczas festiwalu „Nurt”, mam wrażenie, że
bez mała obcuje z prawdziwym dziełem sztuki, w którym literatura przegląda się
w lustrze rzeczywistości i na odwrót. Że podobnych doświadczeń mógłbym
zakosztować podczas najlepszych, światowych festiwali, a nie ruszając się z
fotela sali projekcyjnej Kieleckiego Centrum Kultury, mogę trzymać rękę na
pulsie tego, co najlepsze w polskim, a może i w światowym kinie dokumentalnym.
Polski dokument, bez różnicy czy ma formę telewizyjną, czy pełnowymiarową,
kinową, daje przednie świadectwo o artystycznej wrażliwości i inteligencji
polskich filmowców, właśnie na polu dokumentu posługujących się własnym,
niepowtarzalnym językiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz