Paweł Chmielewski
("Projektor" - 6/2015)
Zapytana u kresu życia czy wierzy w Boga,
odpowiedziała, że wierzy w Orsona Wellesa. W amerykańskim „Historical
Dictionary of Holocaust Cinema” czytamy: Hollywood i Polska wyprodukowały
pierwsze filmy, które pozwalały przyjrzeć się zbrodniom nazistów w obozach,
były to „Intruz” Orsona Wellesa i „Ostatni etap” Wandy Jakubowskiej.
To jedno zdanie wystarczyłoby, ale musimy sobie
uświadomić, że – pomimo dyskretnego milczenia wokół jej osoby w Polsce – nie ma
ważniejszego opracowania światowego kina bez Wandy Jakubowskiej (1907-1998).
Pierwsza polska reżyserka-kobieta, twórczyni przedwojennego START-u, pechowa
(fabularne „Nad Niemnem” miało wejść na ekrany we wrześniu 1939 r.). Autorka
socrealistycznych koszmarów i kinowego eposu o Ludwiku Waryńskim w latach 70.,
gdy nikt już nie chciał takich obrazów oglądać, ale twórczyni zespołów
filmowych po październikowej odwilży, wypchnięta z łódzkiej uczelni na
paroletniej fali antysemityzmu po marcu 68 r., zaś w najczarniejszych latach
stalinizmu oglądająca ze studentami „Obywatela Kane” wyganiała z sali wezwanych
ubeków. Wreszcie autorka dzieła, które w opinii krytyków zagranicznych jest
„matką wszystkich filmów o Holocauście”. Postać niejednoznaczna, przełamana.
Plotka utrwaliła jej obraz jako kogoś – w typie Wandy
Wasilewskiej w oficerkach i z nieodłącznym papierosem – kto był postrachem
łódzkiej szkoły filmowej. Autorka książki w formie anegdotycznej przytacza
wspomnienia uczniów Jakubowskiej. Jako o fantastycznym pedagogu i człowieku,
mówią o reżyserce „Żołnierza wolności” (sic!) – Krzysztof Kieślowski, Piotr
Szulkin, Kazimierz Kutz, tylko do rangi piramidalnej tragikomedii urasta
opowieść Marka Koterskiego, który miał przez nią prawie oblać rok, a swoje
traumatyczne przeżycia przekuł w wiele scen z „Nic śmiesznego”.
Talarczyk-Gubała rzetelnie odtwarza życiorys
Jakubowskiej – pobyt w Rosji przedrewolucyjnej, przedwojenną działalność
lewicową, pobyt w obozie koncentracyjnym, który przetrwała dzięki pracy w
laboratorium fotograficznym, przytacza esej Hanno Loewy’ego o „trylogii
oświęcimskiej” i ostatni wywiad z reżyserką przeprowadzony przez Barbarę
Hollender. Najważniejszy jest jednak „Ostatni etap” – bez niego nie powstałaby
ta biografia.
Co mnie zaskoczyło? Sprzeciw – w momencie kręcenia –
wobec tematu i rzekomej drastyczności jego ujęcia. Autorka niestety nie
tłumaczy, dlaczego – tak naprawdę – władze bały się filmu o nazistowskich
obozach koncentracyjnych. Może skojarzenia z sowieckim gułagiem były zbyt
świeże? Drobiazgowo przedstawione są problemy ze scenariuszem, o którym jeden z
decydentów powiedział, że to temat dla Fritza Langa czy Johna Forda, a nie
dla jakiejś Jakubowskiej. Tych wersji i zmian w scenopisie przytacza
badaczka kilkanaście. Wiele nieznanych faktów. Kto miał zaśpiewać „Marsyliankę”
w jednej ze scen? Sama Juliette Greco. Dużo miejsca
zajmuje inspiracja obrazem o Joannie d’Arc Carla Dreyera i ikonologia
chrześcijańska w „Ostatnim etapie”. Te opowieści, wspomnienia, fragmenty
wywiadów, można mnożyć.
To historia jednej z najbardziej wyrazistych postaci
powojennego polskiego kina, historia ważnego filmu w dziejach kinematografii
światowej i historia tego, jaką – drogą przez mękę – bywa produkcja filmu w
Polsce.
Monika Talarczyk-Gubała, Wanda Jakubowska od nowa, s.
360, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz