wtorek, 26 lipca 2016

Sztuka życia ("Nowe Horyzonty" 2014)

Piotr Kletowski
("Projektor" - 5/2013)
Czternasta już edycja „Nowych Horyzontów” ponownie potwierdziła klasę tego, bez dwóch zdań, najlepszego festiwalu filmowego w Polsce. Nawet, jeśli widać było wynikające z oszczędności cięcia budżetowe, to i tak miłośnicy X Muzy mieli co oglądać w czasie dziesięciodniowego święta kina.

"Moebius", reż. Kim Ki Duk
Z pewnością trudno, z całej puli filmów wybrać dziesiątkę najlepszych propozycji, ale pokuśmy się o zestawienie, które pozwoli ogarnąć bogactwo i różnorodność – a przy tym swego rodzaju tematyczną jednolitość – prezentowanych tytułów. Bo jeśli popatrzeć „z lotu ptaka” na filmy, dostrzeżemy pewną prawidłowość związaną z podejmowaną przez współczesnych filmowców tematyką. Tą prawidłowością jest refleksja na temat przenikania się życia i sztuki, które to przenikanie czyni ludzką egzystencję nie tylko znośną, ale stającą się osobnym i niepowtarzalnym dziełem.

Na pierwszym miejscu znalazła się znakomita komedia „Porwanie Michela Houellbecqu’a” Guillaume Nicloux. Film ten nawiązuje do sprawy zniknięcia słynnego francuskiego pisarza – nihilisty i przedstawia jego zmyśloną wersję (autorzy filmu ukazują porwanie dla okupu pisarza, dokonane przez trzech osiłków, dodajmy, z aspiracjami literacko-artystycznymi!). Farsowa opowieść ze znakomitą rolą samego Houellbecqu’a, bardzo szybko przemienia się w zastanawiającą opowieść o tym z czego i jak, rodzi się wielka literatura. I nie chodzi tu tylko o znakomite bon moty wygłaszane przez samego pisarza („trzeba się trochę ponudzić, wtedy do głowy przychodzą najlepsze pomysły"), ale też zarysowanie sytuacji, w której zetknięcie się na pozór nieprzystających do siebie jednostek rodzi egzystencjalną przygodę.

Na drugim miejscu stawiam przepiękny, japoński film Naomi Kawase „Zawsze woda”. W tym filmie rozgrywającym się w środowisku ludzi zamieszkujących wybrzeże, żyjących podług tchnień natury, odnajdziemy poruszającą narrację na temat wchodzenia w dorosłość, gdzie Eros zawsze wchodzi w relacja z Thanatosem. Miłość dwojga młodych ludzi rozwija się bowiem w cieniu śmierci, tak zwierząt – ofiarowywanych podczas shintoistycznych nabożeństw – jak i śmierci matki głównej bohaterki filmu, która umierając paradoksalnie wpisuje się w nieśmiertelny krąg życia. Panteistyczna religia, tłumacząca życie jednostki, jest dla Kawase idealnym modelem artystycznej kreacji. „Taniec rzeczywistości” Alejandro Jodorowskiego (miejsce trzecie), to powrót wielkiego alchemika ekranu do kina. Od czasu jego ostatniego filmu („Złodziej tęczy”) minęła prawie dekada. To być może, po kultowym „Krecie”, najlepszy film tego twórcy. Tym razem Jodo, jak wielcy filmowcy przed nim, choćby Federico Fellini („Amacord”), powraca do czasów swego dzieciństwa, upływającego pod znakiem traumatycznych przeżyć związanych tak z sytuacją społeczno-polityczną Ameryki Południowej, jak i życiem w cieniu dobrych i złych autorytetów. A wszystko to w tętniącej surrealistycznymi pomysłami kinematograficznej pulpie, naszpikowanej raz śmiesznymi, raz szokującymi scenami. Jak choćby ta, chyba najlepsza scena, w której prześladowanemu z powodu swej żydowskości alter ego Jodo zjawia się sam dorosły Jodorowski, uświadamiając go o konieczności gromadzenia przykrych doświadczeń, ze świadomością, że czynią one – na równie z doświadczeniami radosnymi – pełnię człowieczeństwa. Bowiem najdoskonalszą sztuką, w ujęciu Jodo, jest sztuka życia.

„Ana Arabia” (czwarta pozycja), w reżyserii Amosa Gitaia (moim zadniem najlepszego, izraelskiego reżysera dziś) to zrealizowana na jednym ujęciu opowieść o życiu mikrospołeczności zamieszkującej podwórko gdzieś w Tel Awiwie, stające się symbolem makrokosmosu całego Izraela. Gitai jednak nie poprzestaje na opisaniu sytuacji, pokazuje, być może jedyne, skuteczne wyjście z impasu trudnych relacji żydowsko-arabskich: koegzystencji polegającej na zrozumieniu i miłości, posuniętej nawet do zmiany trybu życia i religii. 

Zupełnie inny jest koreański, szokujący film „Moebius” mistrza kina koreańskiego Kim Ki-duka, który bez jednego, niepotrzebnego słowa, krwawo, brutalnie, ale na swój sposób lirycznie opowiedział o tym, co w życiu mężczyzny (i kobiety) najważniejsze, sięgając po efekty z kina grozy i japońskiego filmu erotycznego – „Pinku Eiga”. Zajmujące szóstą pozycję, nagrodzone nagrodą Grand Prix w Cannes włoskie „Cuda” Alice Rohrwacher ukazywały współczesnych potomków starożytnych Etrusków – rodzinę pszczelarzy, żyjących własnym trybem życia. Delikatny i zmysłowy film był także opowieścią o dojrzewaniu, na miarę choćby filmu Jodo, choć tym razem z racji płci głównej bohaterki, podanej w poetyckiej, rozmywającej kontury rzeczywistości formie. 

„Mały Quinquin” Bruno Dumonta – filmowego spadkobiercy Bressona i Pialata – zaskoczył nie tylko komediową, groteskową formą, ale przede wszystkim umiejętnością ukazana, na przykładzie dość niekonwencjonalnie opowiedzianej historii kryminalnej, rozgrywającej się w ukochanej przez Dumonta Normandii, całokształtu ludzkich doświadczeń, stających się udziałem człowieka żyjącego u początków XXI wieku. Wieku, w którym o istnieniu duchowości, wyługowywanej z życia społeczności, często przypomina działanie zła. „Wędrówka na Zachód” (ósma pozycja) – tajwańskiego mistrza kina egzystencjalnego Tsai Min Lianga – to swoisty klucz do zrozumienia kinematograficznego dzieła tego twórcy. W tym minimalistycznym obrazie ukazującym postać buddyjskiego mnicha skonfrontowanego z rojnym życiem marsylskiej ulicy, dostrzeżemy udaną próbę ukazania różnic między Wschodem i Zachodem. 

Najbardziej zaskakującym z filmów pokazywanych na „Nowych Horyzontach” był z pewnością bezkompromisowy, zrealizowany w technice 3d film „Pożegnanie z językiem” – „papieża” Nowej Fali Jeana-Luca Godarda, który to film możemy określić sloganem „film o seksie, śmierci, Hitlerze i psie”, bo właśnie wokół tych tematów krąży kontrowersyjny, a co za tym idzie zastanawiający film JLG, pełen przewrotnych obserwacji, jak choćby takiej, że dziś „żyjemy w Europie zaprogramowanej przez Adolfa Hitlera”. I wreszcie miejsce dziesiąte przypada filmowi „Historia mojej śmierci” Albera Serry. To chyba najdziwniejszy film, jaki widziałem w czasie czternastu edycji festiwalu. Bohaterem tego obrazu, łączącego w sobie elementy filozoficznego eseju, kina grozy i filmu historycznego jest Casanova, udzielający lekcji sztuki życia i miłości. Spotyka on na swej drodze samego Draculę – równie jak Casanova łasego na wdzięki pięknych kobiet. W filmie tym, pełnym erudycyjnych odwołań, odnajdziemy dziwną konstatację, że oto Casanova – uwodzący kobiety poprzez odwoływanie do tego, co w ich duszach i sercach piękne i jasne – w miłosnym podboju przegrywa z Księciem Ciemności, zdobywającym bez trudu kobiety, ale poprzez wyzwalanie w nich tego, co w ich wnętrzach mroczne, perwersyjne i złe. 

Te dziesięć filmów, stanowiących dla mnie kanon czternastej edycji „Nowych Horyzontów”, uzupełniam jeszcze absolutnym arcydziełem, przypomnianym we Wrocławiu – filmem Jeana Rouche’a „Mama i dziwka” (1973) z popisową rolą Jean-Pierre Léauda. Było jeszcze wiele arcyciekawych filmów, z których takie pozycje jak dokument „Ostatni niesprawiedliwy” Clauda Lanzmanna, ale to właśnie ta „złota dziesiątka” dla mnie osobiście, stała się wyznacznikiem tego, co w kinie nowohoryzontowym (a pośrednio w całym współczesnym kinie) najbardziej wartościowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz